Jak koronawirus zmieni świat? Czy fizyczny kontakt ograniczymy do minimum i więzi społeczne zaczną zanikać?

Nowe, odrodzone po epidemii państwo nie będzie się raczej podobać liberałom. Zbudowane na walce z zagrożeniem, zarezerwuje sobie zapewne znacznie szersze kompetencje niż dotąd, przede wszystkim w sferze gospodarczej i zarządzania.

Jest taka wyświechtana fraza, której używa się zwykle, aby podkreślić chwilę przełomu, że „nic nie będzie już takie, jak było przedtem”. Ostatnio mówi się tak coraz częściej w kontekście pandemii koronawirusa i zmian, które spowoduje ona w naszym życiu. Ale co się zmieni i na jaką skalę? Dziś możemy się tego jedynie domyślać, snuć różne hipotezy i artykuł, który Państwo czytacie, również jest rodzajem spekulacji, bo tak naprawdę niczego pewnego jeszcze nie wiemy.

Nie wiemy na przykład, jak będzie rozprzestrzeniał się koronawirus. Czy podbije cały świat, czy może jest – jak twierdzą niektórzy naukowcy – zależny od warunków klimatycznych i z największą siłą uderzy w gęsto zaludnione obszary półkuli północnej: w Europę, Azję i Amerykę? Bo jeśli tak, to zagrozi centrum naszej cywilizacji, wystawiając ją na łup innych. I zamieni nas w uchodźców podążających za bezpieczeństwem w nieznane.

Nie wiemy też, jak długo utrzyma się pandemia, ile osób zostanie zakażonych i ile umrze. To zupełnie tak jak w chwili wybuchu wojny. Latem 1914 roku, gdy Europa wyruszała na fronty I wojny światowej, zdecydowana większość spodziewała się szybkiego rozstrzygnięcia, po którym wszystko wróci do normy. Zamiast tego doszło do straszliwego w skutkach konfliktu na wielką skalę, który miał potrwać ponad cztery lata i kosztować życie lub zdrowie 37 milionów ludzi. Nic po takim kataklizmie nie mogło już wrócić do normy. I nie wróciło, czego dowodem był wybuch kolejnej, jeszcze bardziej krwawej nawałnicy, dwadzieścia lat później.

Dawne metropolie zmienią się w ruiny

Dziś też mamy wojnę, tyle że z zupełnie innym przeciwnikiem. I też mamy nadzieję, że wszystko szybko się skończy, a my powrócimy do dawnego życia. Nie ma jednak żadnej gwarancji, że tak się stanie. Jesteśmy w podobnej sytuacji, jak Europejczycy w 1914 roku. Tak samo żywimy optymizm, nie wiedząc, czy mamy ku temu jakiekolwiek powody. To graniczące często z lekkomyślnością dobre samopoczucie wynika z przekonania, które zawładnęło całą współczesną kulturą Zachodu, że przecież nic złego stać się nie może. Złe rzeczy dzieją się tylko w filmach, albo gdzieś daleko od nas.

Latem 1914 roku, gdy Europa wyruszała na fronty I wojny światowej, zdecydowana większość spodziewała się szybkiego rozstrzygnięcia, po którym wszystko wróci do normy. Na zdjęciu niemiecka kartka z życzeniami imieninowymi z pierwszych lat I wojny swiatowej. Fot. Gerd Heinrich/ullstein bild via Getty Images

Dowodem tej niedojrzałości są niedawne obrazki ze śródziemnomorskich plaż, holenderskich klubów lub berlińskich parków, gdzie ludzie, zwłaszcza młodzi, ostentacyjnie drwili sobie z zagrożenia, bawiąc się w najlepsze i stwarzając tym samym ryzyko dalszego rozprzestrzeniania się wirusa. Tymczasem jeśli coś jest dziś pewne, to tylko jedno: im dłużej potrwa pandemia, tym wywoła poważniejsze skutki.

Nie da się wykluczyć, że będziemy musieli się nauczyć żyć z zagrożeniem. Bo nie wiadomo, kiedy pojawi się szczepionka lub skuteczny lek na koronawirusa – mówi się, że badania mogą zająć około półtora roku. To wystarczająco długo, aby wywrócić cały nasz dotychczasowy świat do góry nogami.

Indywidualizm postrzegany dziś jako szczytowa forma samorealizacji człowieka może nabrać zupełnie nowego znaczenia. Stanie się rodzajem przekleństwa losu, wymuszoną mizantropią, gdzie fizyczny kontakt z innymi zostanie ograniczony do minimum. Już wcześniej nasza kultura, oferując nowe rozwiązania technologiczne, podążała w stronę zaniku więzi społecznych, ale teraz proces ten zacznie nabierać rozpędu. Praca? Głównie zdalna. Szkoła? Na platformie e-learningowej. Kultura? W internecie. Znajomi? W sieciach społecznościowych. Zakupy? W wirtualnym sklepie. A kto je dostarczy? Być może dron albo autonomiczna ciężarówka (to nie science-fiction, są już takie projekty).

Dziś jesteśmy na etapie, w którym ludzie uciekają od siebie. To naturalny odruch w dobie zarazy. W średniowieczu, gdy przez Europę przewalała się „czarna śmierć”, unikano wszelkich skupisk ludzkich. W VI wieku dawne rzymskie metropolie zarosły krzewami i po jakimś czasie zamieniły się w ruiny. Życie przeniosło się na prowincję, gdzie w izolowanych społecznościach trudniej było się zarazić. Gospodarka i życie publiczne przeżywały upadek.

W tej chwili ulice europejskich miast również są puste. Wprawdzie nigdzie nie uciekamy (choć mieszkańcy Budapesztu przenoszą się podobno masowo do wiejskich dacz), ale poukrywaliśmy się w domach i trzymamy się od siebie na dystans. Tak jest bezpieczniej. Jak długo jednak jesteśmy w stanie to wytrzymać? Miesiąc, kilka miesięcy, może więcej?

Jeżeli pandemia potrwa dłużej, to niewykluczone, że miasta czekać będzie stopniowe wyludnianie. Ci, którzy przyjechali tu w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy, wrócą do siebie. Część bowiem straci pracę, a inni będą mogli wykonywać ją na odległość. Wraz z mieszkańcami zaczną znikać zatrudniające ich firmy (niektóre zamienią się w wirtualne), nie będzie się budować nowych domów, a ceny nieruchomości spadną. Miasta stracą dużą część dochodów, pogorszą się usługi publiczne, takie jak np. komunikacja miejska, ale to akurat nie będzie miało dużego znaczenia, bo większość pozostałych mieszkańców będzie poruszać się samochodami. Nikt nie będzie się martwił śladem węglowym. Wszyscy za to będą tęsknić do dawnej normalności i do pulsującego życia.

Jak prawidłowo i bezpiecznie dla innych odbyć kwarantannę?

Dowiedz się, jaki dystans zachować z rodziną, czy możesz przytulać psa, jak robić sobie posiłki, prać, kąpać się, wyrzucać śmieci. I czy trzeba mieszkanie zdezynfekować.

zobacz więcej

Społeczeństwo podzieli się na dwie grupy, tych którzy są zakażeni i tych, którzy są zdrowi. Każdy będzie stale monitorowany, aby obie grupy nie mieszały się ze sobą. Aby skorzystać z jakichkolwiek usług: restauracji, kina czy pociągu, trzeba będzie najpierw udowodnić, że jest się zdrowym. Zakażeni podzielą los średniowiecznych trędowatych, staną się obywatelami drugiej kategorii, jeśli będzie ich zbyt wielu jak na możliwości służby zdrowia, zostaną trwale odizolowani i poszeregowani. Tych, którzy przedstawiają „wartość społeczną”, będzie się leczyć, pozostali będą musieli umrzeć.

Pojęcie „wartości społecznej” jako kryterium selekcji wprowadzono już teraz w Hiszpanii, a podobne kroki podejmuje m.in. Wielka Brytania i Włochy. Oczywiście pojawia się pytanie, co to oznacza. Otóż może oznaczać wszystko. Można uznać, że bardziej „wartościowe społecznie” są osoby młode, można też przyjąć, że „wartość społeczną” wyznaczają inne czynniki np. światopogląd lub płeć. Dochodzimy powoli do momentu, w którym życie – jak na wojnie – traci swoją wartość. A to oznacza, że staczamy się powoli w czeluść. Gdy w końcu z niej wypłyniemy, świat, który się nam wyłoni, może okazać się całkiem inny od tego, jaki znamy. Znajdziemy się na środku burzliwego morza, pozbawieni sił i zdani na łaskę innych.

Wielkie koncerny zaczną się chwiać w posadach

Koronawirus zdołał już zainfekować całą światową gospodarkę. W dobie globalizacji wszystkie naczynia w gospodarce są połączone i zakłócenia w jednym miejscu natychmiast przenoszą się gdzie indziej. Jednym z węzłowych punktów w tym łańcuszku wzajemnych powiązań są Chiny, skąd nadeszła pandemia. To stamtąd poszły w świat pierwsze zakłócenia, które zachwiały globalną ekonomią, pokazując jak niebezpiecznie jest ona dziś uzależniona od Chin. Jednak Chiny powoli wracają do życia, podczas gdy reszta świata musi stawiać dziś czoła fali przypominającej powiększające się tsunami. To stawia azjatyckie mocarstwo na potencjalnie uprzywilejowanej pozycji. Bo gdy w końcu Zachód padnie pod naporem kryzysowej fali, Chiny przyjdą z odsieczą. I pomogą, oczywiście nie za darmo, stawiać go z powrotem na nogi.

Taki scenariusz, w którym to Chiny przejmują kontrolę nad globalną gospodarką jest całkiem realny. I każe zadać sobie pytanie, czy chińska dominacja ograniczy się wyłącznie do kwestii gospodarczych. Oraz czy to wszystko nie spowoduje zbrojnej konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi z fatalnymi następstwami dla reszty świata?

Gwałtowne spowolnienie gospodarcze oznaczać też może kres potęgi producentów ropy naftowej, tym bardziej, że już dziś trwa wojna cenowa między Rosją i państwami OPEC z Arabią Saudyjską na czele. Rosja w tej wojnie na razie przegrywa z kretesem, co również grozi poważnymi perturbacjami w tym kraju.

Gdy Zachód padnie pod naporem kryzysowej fali, Chiny przyjdą z odsieczą. Na zdjęciu chiński samolot odlatujący 12 marca 2020 z Szanghaju do Rzymu z pomocą medyczną dla chorych na koronawirusa. Fot. TPG/Getty Images

Być może w obliczu tych konsekwencji dojdziemy do wniosku, że globalizacja stanowi dla nas wszystkich nie szansę lecz ogromne zagrożenie. I będziemy szukać ratunku, powracając do czasów sprzed półwiecza, gdy obłąkany pęd światowych koncernów za zyskiem nie wygonił całej niemalże produkcji przemysłowej do Azji i państw rozwijających się.

Jeśli pandemia przedłuży się, wielkie koncerny narzucające dziś politykę gospodarczą zaczną się chwiać w posadach. I znów okaże się – tak jak podczas kryzysu finansowego w 2008 roku – że jedynym wyjściem jest pomoc ze strony państwa. Nie da się jednak wykluczyć, że tym razem warunkiem pomocy będzie – na ile to możliwe – przywrócenie miejsc pracy i powrót do produkcji na miejscu. Kto wie, może znowu w Europie pojawią się dawno już tu zapomniani robotnicy? Jest jednak i druga strona medalu. Kryzys i odwrót od globalizacji mogą sprawić, że państwa będą chciały lepiej chronić swoje rynki. Jeżeli do tego dojdzie, to będzie to kolejny cios we współczesną zliberalizowaną gospodarkę. I potencjalne źródło konfliktów w dalszej przyszłości.

Istnieje jeszcze inny wariant, który w krótkiej perspektywie wydaje się najbardziej prawdopodobny, że osłabiona kryzysem gospodarka nie pójdzie w stronę etatyzacji i produkcji lecz wręcz przeciwnie – będzie gwałtownie szukać oszczędności, promując najtańsze formy zatrudnienia.

Praca na odległość stanie się przekleństwem

Dziś, w warunkach pandemii, firmy odkrywają, że w wielu przypadkach wcale nie trzeba wydawać ogromnych pieniędzy na utrzymywanie biur, skoro pracownik może wykonywać swoją pracę z domu. Praca przy wykorzystaniu internetu określana jest jako praca platformowa. Sektor ten rozwija się już od kilku lat, zwłaszcza w usługach, a pandemia może go jeszcze bardziej rozpowszechnić. Jest to stosunkowo tania forma pracy, zwykle oparta na umowach śmieciowych lub samozatrudnieniu, nieprzypadkowo chyba najbardziej popularna w Chinach. Dlatego nie da się wykluczyć, że w dobie czekających nas oszczędności praca zdalna będzie się coraz bardziej upowszechniać, w czym z pewnością pomogą nowe aplikacje opracowane przez firmy informatyczne.

Dziś, na krótką metę, dla wielu z nas praca zdalna może się wydawać wielkim ułatwieniem. Nie trzeba przecież jeździć do firmy, można na chwilę zająć się czymś innym, napić się kawy lub herbaty, a nawet położyć się. Wkrótce jednak praca na odległość może stać się przekleństwem. Bo okaże się, że tak naprawdę pracujemy niemal przez całą dobę, zwłaszcza, że nowe aplikacje pomogą pracodawcy monitorować nasze zaangażowanie, kontrolując ekran naszego laptopa i sprawdzając, czy rzeczywiście przez cały czas uderzamy w klawiaturę.

Po pandemii koronawirusa nie będzie powrotu do przeszłości

Skutkiem epidemii może być światowy kryzys na rynkach finansowych.

zobacz więcej

Przypomina to trochę rewolucję w telekomunikacji, gdy rozpowszechniły się telefony komórkowe. Z jednej strony są ułatwieniem, ale z drugiej niemal przez całą dobę trzymają nas na smyczy, z której trudno się zerwać, nie ryzykując niekiedy poważnych konsekwencji. Dla niektórych taka kontrola będzie trudna do zniesienia, a dom przestanie być traktowany jako oaza i zamieni się w więzienie, z którego chce się uciec. Ale czy będzie można z niego uciec, jeśli na zewnątrz będzie szalał koronawirus?

A nawet jeśli pandemia już zostanie opanowana, to być może i tak nie będzie gdzie się podziać, bo filmy będą rozpowszechniane już nie w kinach lecz w internecie, wiele restauracji będzie sprzedawać posiłki na wynos, a znalezienie stacjonarnego sklepu będzie wymagało dłuższej wyprawy. Nawet część widowisk sportowych będzie transmitowanych za niewielką opłatą w sieci, bo z powodów bezpieczeństwa będzie trzeba zamknąć trybuny dla publiczności lub ograniczyć liczbę kibiców, którzy przeniosą się przed ekrany komputerowe i telewizyjne.

Może się więc okazać, że wszechobecny strach przed ponownym zakażeniem, oszczędności oraz konieczność pracy w domu (i wynikające stąd przywiązanie pracownika do laptopa) wymuszą zmianę dotychczasowego sposobu konsumpcji. Skończą się również wyjazdy służbowe i narady, wszystko da się bowiem załatwić przy pomocy telekonferencji. Ludzie nie będą już tacy mobilni jak do tej pory. Pogorszy to i tak kiepską kondycję takich branż jak transport, hotelarstwo czy przemysł motoryzacyjny. Zyskają za to po raz kolejny firmy informatyczne i wielkie giganty internetowe, które zrobią wiele, aby taki model życia się utrwalił.

Taka rewolucja nie byłaby zresztą niczym wyjątkowym w historii. Warto przypomnieć, że już kiedyś wynalazek elektryczności zmusił ludzi do dłuższej pracy (wcześniej w większości przypadków była ona uzależniona od światła dziennego).

Człowiek znajdzie się pod ścisłą kontrolą

Wzajemna izolacja sprawi, że całe społeczeństwo pokruszy się na najmniejsze cząstki, przy czym proces ten będzie najbardziej dotkliwy dla osób samotnych i starszych. Rodziny znacznie lepiej zniosą przymusową kwarantannę, w niektórych przypadkach może ona nawet wzmocnić dotychczasowe więzi. Jednak w dłuższej perspektywie wirus osłabi społeczeństwo, które w większym stopniu niż wcześniej oprze się na kontaktach wirtualnych. Dotyczyć to będzie nie tylko relacji towarzyskich, ale również służbowych i urzędowych. Więcej spraw będziemy załatwiać nie wychodząc z domu, odtąd nie będzie to już wygoda (niekiedy zresztą wątpliwa), ale konieczność.

W warunkach pandemii firmy odkrywają, że w wielu przypadkach wcale nie trzeba wydawać ogromnych pieniędzy na utrzymywanie biur, skoro pracownik może wykonywać swoją pracę z domu. Na zdjęciu francuska rodzina w Paryżu w czasie pracy zdalnej. Fot. Xavier Laine/Getty Images

Rachunki, umowy, dokumenty, a być może nawet niektóre proste sprawy sądowe, będą rozpatrywane na odległość przy pomocy sieci internetowej. Również szkoły i uczelnie chętniej sięgną po rozmaite platformy e-learningowe. Nowe metody nie wyeliminują wprawdzie tradycyjnej nauki, zwłaszcza w szkołach podstawowych, ale ją uzupełnią. Jakim bowiem problemem byłby wykład akademicki lub prezentacja udostępniona w sieci studentom?

Krótko mówiąc, wymuszona dziś izolacja nie ustanie całkiem po ustąpieniu epidemii. Koronawirus pozostawi trwały ślad w naszym życiu społecznym, skłaniając nas do zmiany przyzwyczajeń. Staniemy się jeszcze bardziej niż dotąd uzależnieni od technologii ze wszystkimi tego dobrymi, ale również i złymi konsekwencjami.

Z pewnością pojawią się nowe rodzaje wirtualnych przestępstw. Jednak nie tylko hakerzy będą chcieli wykraść nasze prywatne tajemnice. Człowiek w epoce po zarazie znajdzie się pod ścisłą kontrolą. Nie tylko ze strony pracodawcy, który będzie pilnował, czy wykonujemy swoją pracę w domu, ale też ze strony państwa. Pandemia stanie się milowym krokiem w tym kierunku, bowiem już dziś coraz więcej krajów zaczyna monitorować obywateli przy pomocy geolokalizacji ich telefonów komórkowych, aby powstrzymać rozprzestrzenianie się wirusa. Mówi się też o stopniowym wycofywaniu z obiegu tradycyjnego pieniądza, względy higieniczne i zdrowotne mogą przyspieszyć ten proces. Tymczasem płacąc kartą, będziemy przez cały czas zostawiać ślady, pokazywać, gdzie jesteśmy, co robimy i co kupujemy.

Po doświadczeniach z koronawirusem można też spodziewać się też znacznie większej kontroli naszego stanu zdrowia. Wymóg dobrej kondycji może stać się warunkiem uczestnictwa w imprezach masowych lub np. wejścia na pokład samolotu. Strach przed chorobą oraz wynikającym z niej wykluczeniem oraz ograniczona wydolność służby zdrowia sprawią, że jeszcze bardziej niż dziś, zapragniemy się zdrowo odżywiać i dbać o formę. Zbije na tym fortunę przemysł farmaceutyczny, producenci przeróżnych specyfików oraz ekologicznej żywności. Promotorzy weganizmu zdobędą kolejne punkty w walce o eliminację mięsa z naszego jadłospisu. Należy też spodziewać się ofensywy ideologów ekologizmu, widzących w pandemii koronawirusa rzekomą interwencję natury w obronie przed człowiekiem. Pokłosiem licznych ofiar koronawirusa i utraty znaczenia życia ludzkiego może być wreszcie szeroki dostęp do eutanazji (o aborcji nie wspominając, bo już jest w świecie powszechna) – jako przyjętej metody eliminowania osób o niskiej „wartości społecznej”.

W razie czego zjecie się nawzajem… Dziennik z zarażonego miasta

Kazali nam pracować z domu. Każdy wie, jak wygląda praca z domu. – E tam, później to zrobię. Albo w ogóle. Kto mi każe? Wirus, i z głowy.

zobacz więcej

Ten nasz przyszły świat po pandemii wcale nie musi być lepszy. Zaraza nie oczyszcza. Przeciwnie, wiele wskazuje na to, że wiele negatywnych procesów przyspieszy. Podobnie było i w dalekiej przeszłości, gdy „czarna śmierć” pustoszyła Europę, i w tej bliższej, gdy wspomniana na wstępie I wojna światowa wyzwoliła jeszcze bardziej niebezpieczne demony.

Liberalizm, który jeszcze przed chwilą wydawał się niezwyciężony, świętował „koniec historii” i miał nam dać poczucie bezpieczeństwa, okazuje się dziś bardzo kruchy.

Państwo narodowe podstawową formą wspólnoty

Globalizacja doprowadziła do tego, że zagrożenie może dziś przyjść z każdego zakątka globu. Na razie musimy się przed nim chronić w czterech ścianach swoich domów. Pewnego dnia z nich wyjdziemy, ale nasze zaufanie do otaczającego świata może być już mniejsze.

Niewykluczone więc, że długofalowym skutkiem przymusowej izolacji i zagrożenia stanie się tęsknota za bezpieczeństwem oraz jako taką stabilizacją, którą daje wiara w Boga oraz zlekceważona dziś i zepchnięta z piedestału rodzina. Być może upadnie przy tej okazji królestwo dobrowolnych singli, pozbawionych zobowiązań, skupionych na własnym „ja” i niekiedy całkowicie oderwanych od rzeczywistości. A wraz z nimi straci na znaczeniu ich liberalna religia, która nie była w stanie sprostać nowym wyzwaniom.

Dotychczasowy świat – ten sprzed pandemii – pozbawił wielu ludzi własnej tożsamości. Ideałem był wielokulturowy obywatel świata (albo przynajmniej Europy), który mógł żyć wszędzie, pracować wszędzie (również zdalnie) i chętnie z tych możliwości korzystał. Wraz z pandemią taki model życia zaczyna się kończyć. Nie da się już jeździć tak swobodnie po świecie, bo przywrócono granice (na jak długo nie wiadomo, w każdym razie epidemia przypomniała wszystkim, że granice nadal istnieją) i być może trzeba będzie odpowiedzieć sobie w pewnym momencie na pytanie, kim się właściwie jest i skąd się pochodzi.

Oczywiście rodzi to – i niektórzy już się tego obawiają – pytania o przyszłość liberalizmu jako takiego. Czy wyposzczony długotrwałą izolacją i wystraszony człowiek nie zapragnie kiedyś powrotu do wspólnoty, widząc w niej najlepszą gwarancję bezpieczeństwa? Czy społeczeństwa Europy, rozkochane w iluzji całkowitej swobody, nie docenią nagle życia w stadzie prowadzonym pewną ręką przez charyzmatycznego lidera?

W tym kontekście powraca kwestia państwa narodowego, uważanego przez wielu za szkodliwy przeżytek i źródło konfliktów. W dobie zagrożenia państwo narodowe, jakkolwiek je oceniać, nadal okazuje się podstawową formą wspólnoty. Pandemia koronawirusa będzie bowiem wielkim testem dla struktur ponadnarodowych takich jak Unia Europejska. Już dziś wirus poważnie zakłócił pracę unijnej biurokracji, wiele konferencji, narad i spotkań musiało zostać odwołanych. Te utrudnienia mogą potrwać jeszcze przez wiele miesięcy, co grozi w przyszłości nawet paraliżem instytucji europejskich. Gdyby Unia zdołała szybko przejąć inicjatywę w koordynowaniu walki z wirusem i sprawnie zorganizowała plan pomocy dla dotkniętych zarazą państw, to mogłaby nawet poszerzyć swoją władzę. Na razie jednak nic na to nie wskazuje i jeżeli Unia się nie ocknie, to czeka nas prawdopodobnie renesans państwa i wzrost jego instytucjonalnej siły.

Pewien model życia zaczyna się kończyć. Nie da się już jeździć tak swobodnie po świecie, bo przywrócono granice. Na zdjęciu przejście graniczne między Polską a Niemcami w Słubicach. Fot. Maja Hitij/Getty Images

Porzucenie liberalnych dogmatów

Nowe, odrodzone państwo nie będzie się raczej podobać liberałom. Zbudowane na walce z zagrożeniem, zarezerwuje sobie zapewne znacznie szersze kompetencje niż dotąd. Nie chodzi tu bynajmniej o ograniczanie swobód politycznych (choć nie jest to całkiem wykluczone), ale przede wszystkim o uprawnienia w sferze gospodarczej i zarządzania. Tam, gdzie nie ma ugruntowanej tradycji federalizmu, nastąpi odwrót od regionalizacji i scentralizowane państwo będzie odchodzić od wolnorynkowych dogmatów, aktywniej niż dotąd włączając się w sterowanie gospodarką, redystrybucję i kreowanie polityki socjalnej.

Oznaki rozczarowania dotychczasowym modelem funkcjonowania państwa wkrótce dadzą o sobie znać w wielu krajach, zwłaszcza, że na traumę spowodowaną koronawirusem nałoży się w kolejnych latach niemal pewny już kryzys gospodarczy. Trudno oczekiwać, aby nie wyciągnięto z tego żadnych wniosków. To jednak nastąpi dopiero za jakiś czas, gdy pandemia przestanie być realnym zagrożeniem.

– Konrad Kołodziejski

Autor jest doktorem nauk społecznych i publicystą


Źródło Tygodnik.tvp.pl 

Podziel się komentarzem

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.