Antifa. Z kastetem ku lepszej przyszłości Artykuł TVP Tygodnik

Wszędzie widzą odradzający się faszyzm. Dlatego niszczą pomniki Kościuszki i Sobieskiego. Napadają na umundurowanych rekonstruktorów. Blokują legalne demonstracje i palą samochody. Czy to już terroryzm?

Brutalne zachowanie policji w Minneapolis zakończone śmiercią zatrzymanego George Floyda, doprowadziła do wybuchu gwałtownych starć w kilkudziesięciu amerykańskich miastach. Floyd był czarny, a policjant, który go przydusił kolanem – biały, zatem tło rozruchów ma ewidentnie rasowy charakter.

Jednak skala i intensywność zamieszek wskazuje, że istnieje jeszcze jeden, polityczny wymiar zajść, którego celem jest osłabienie pozycji Donalda Trumpa w jesiennych wyborach prezydenckich. Biały Dom uważa, że ktoś świadomie podsyca awantury, dążąc w ten sposób do eskalacji przemocy.

Tym kimś są – zdaniem Donalda Trumpa – lewaccy bojówkarze spod znaku Antify, którzy dali mu się już we znaki, podczas wielkiej fali protestów organizowanych przeciwko jego prezydenturze na przełomie 2016 i 2017 roku.

W odpowiedzi na działania bojówkarzy, Donald Trump zapowiedział wpisanie Antify na listę organizacji terrorystycznych. Lewica drwi z tych zapowiedzi, twierdząc, że Trump nie zdołał rozwiązać problemów nękających Amerykę (tak jakby ktokolwiek mógł je szybko rozwiązać) więc teraz poszukuje łatwego wroga, na którego będzie mógł zrzucić odpowiedzialność.

Działacze Antify 31 maja 2020 podczas demonstracji w Bostonie po śmierci George’a Floyda. Fot. Matthew J. Lee/The Boston Globe via Getty Images

Jednak amerykańscy eksperci do spraw bezpieczeństwa od dawna uważają Antifę za organizację terrorystyczną. Nie ulega bowiem wątpliwości, że jej bojówki stosują przemoc, a głównym motywem działania jest polityczny radykalizm.

Czyja ręka, czyje pieniądze

Całkowicie nieprzejrzysta jest przy tym struktura Antify, nie wiadomo kim są ludzie działający pod jej szyldem, nie jest też jasne, kto ich sponsoruje. Podczas zadym ubierają się na czarno i zasłaniają twarze bandanami i kapturami. Nawet jeśli nie jest to terroryzm, to z pewnością jest to zagrożenie dla bezpieczeństwa.

Amerykańska Antifa wywodzi się ze środowisk radykalnej lewicy, które w latach 80. tworzyły Anti-Racist Action (ARA) – organizację walczącą z „supremacją białych”. Jej największe skupiska powstawały wśród subkultury punków, a głównym wrogiem były neonazistowskie grupki, które wyrosły na gruzach Ku Klux Klanu.

Gwałtowny wzrost znaczenia radykalnych bojówek wiąże się ze zwycięstwem Donalda Trumpa w wyborach 2016 roku oraz ekspansją wspierającego go ruchu alt-right. Niektórzy widzą w tym rękę, a raczej pieniądze George Sorosa. W internecie można znaleźć – nie wiadomo, czy wiarygodne – relacje osób, które dostawały pieniądze od organizacji powiązanych z Sorosem na organizowanie zamieszek w amerykańskich miastach po wyborze Trumpa.

Amerykańska Antifa nie tylko wznieca rozruchy. Jedną z najsłynniejszych akcji było niszczenie pomników, które gloryfikują – jej zdaniem – faszyzm i rasizm. W ramach walki z „faszyzmem” masowo obalano monumenty upamiętniające gen. Roberta Lee, dowódcę wojsk Konfederacji podczas amerykańskiej wojny secesyjnej, a podczas ostatnich zamieszek zdewastowano także pomnik Tadeusza Kościuszki w Waszyngtonie.

Ale pomniki padają nie tylko w Ameryce. W 2017 roku dwóch bojówkarzy Antify zniszczyło cokół powstającego pomnika Jana III Sobieskiego na podwiedeńskim Kahlenbergu, gdzie polski król pokonał nacierających Turków. Jak można wnioskować z bazgrołów pozostawionych na cokole, „antyfaszyści” uznali Sobieskiego za „nazistę”, który sprzeciwiał się nadciągającemu znad Bosforu kulturowemu ubogaceniu Europy (oczywiście o wielokulturowej Rzeczpospolitej Obojga Narodów sprawcy nie mieli najmniejszego pojęcia).

Zdusić zło w zarodku

Lewicowych radykałów w Europie najbardziej ożywił wzrost znaczenia prawicy i kryzys imigracyjny. Szczególnie niemieccy „antyfaszyści” wykazują się ostatnio dużą aktywnością. Do działania skłoniła ich rosnąca popularność Alternatywy dla Niemiec (AfD) populistycznej partii, która wyrosła na jedną z głównych sił politycznych za Odrą.

Antifa wymalowała graffiti z wulgarnymi hasłami na pomniku Kościuszki w Waszyngtonie. Chyba nie przez pomyłkę, bo także w Warszawie na pomniku Naczelnika w tych dniach znalazł się napis „Black Lives Matter”. Zdjęcie z 1 czerwca 2020. Fot. PAP/Yuri Gripas/ABACAPRESS.COM

Politycy AfD wielokrotnie bywali celem ataków ze strony bojówkarzy. Przy czym nie chodziło o zwykłe zaczepki czy wyzwiska. Antifa preferuje bardziej stanowcze metody: pięści, kije, noże. Bije swoje ofiary w taki sposób, aby zrobić im krzywdę. Tak było w styczniu 2019 roku, gdy grupa napastników skatowała na ulicy w Bremie tamtejszego deputowanego AfD Franka Magnitza. W ciężkim stanie z głębokimi ranami na głowie, Magnitz wylądował w szpitalu. Przeżył tylko dlatego, że przypadkowe osoby spłoszyły bojówkarzy i ktoś wezwał pomoc.

Kilka dni wcześniej bojówkarze podłożyli bombę pod biuro AfD w Saksonii. Wybuch był silny, bo zniszczył zaparkowane auta, a z okolicznych domów posypały się szyby. Nie było ofiar tylko dlatego, że do eksplozji doszło w nocy. Z kolei wiosną tego samego roku doszło do serii podpaleń samochodów należących do polityków AfD. Jednemu z berlińskich działaczy ktoś powybijał kamieniami okna w mieszkaniu, a na ścianie wysmarował sprayem słowo „Antifa”.

Co ciekawe, bojówkarze Antify wcale nie uważają podobnych aktów przemocy za akty agresji, przeciwnie większość z nich głęboko wierzy, że działa w samoobronie. Przed czym się bronią? Przed falą faszyzmu. Oczywiście w kontekście najnowszej historii Niemiec, ostrożności nigdy za wiele, zwłaszcza że niektórzy działacze AfD pozwalają sobie od czasu do czasu na wygłaszanie pochlebnych uwagi o nazistowskiej przeszłości. Jednak czy oznacza to automatycznie, że wkrótce na scenie pojawi się nowy Hitler?

Dla członków Antify to oczywiste, że tak. W wypowiedziach dla zaprzyjaźnionych mediów wyjaśniają (rzecz jasna anonimowo), że gdyby przeciwnicy Hitlera byli w latach 30. silniejsi i bardziej zdeterminowani, to nie byłoby ani wojny, ani Holokaustu. Trzeba więc – jak twierdzą – wyciągnąć z tego wnioski i dusić zło w zarodku, nawet jeżeli przy okazji ucierpi ktoś postronny.

Faszystowskie zagrożenie

A bywa, że postronni cierpią. Podczas burd zorganizowanych przez Antifę w trakcie szczytu G20 w Hamburgu w 2017 roku, obrywał każdy, kto wszedł bojówkarzom w drogę i nie wykazywał się dostatecznym entuzjazmem dla ich zmagań z faszyzmem. Dla właścicieli sklepów jedyną gwarancją nietykalności było wówczas przyklejenie na witrynach antykapitalistycznych plakatów i samokrytycznych manifestów.

Zresztą faszyzm to dla bojówkarzy Antify bardzo pojemne pojęcie. Definicja „faszysty” jest zbliżona do tej, którą Theodor Adorno – lewicowy filozof ze szkoły frankurckiej – nazwał kiedyś „osobowością autorytarną”. Oznacza to, że wszelkie zachowanie człowieka, które jest zgodne z tradycyjnymi normami etycznymi, może być uważane za przejaw faszyzmu i ostro zwalczane. Dostać po głowie może więc prawie każdy. Wystarczy, że zostanie uznany za „faszystę”.

Demonstranci z Antify protestowali przez monachijską piwiarnią, w ktorej odbywało się powyborcze spotkanie AfD 24 września 2017. Podpalono stojące w okolicach samochody. Fot. David Speier/NurPhoto via Getty Images

Przypomina to – i nie jest to przypadkowe podobieństwo – komunistyczną propagandę z początków zimnej wojny, gdy Stalin namawiał zachodnią lewicę do wspólnego przeciwstawienia się faszyzmowi. Przy czym za faszyzm uznawano każdą postawę sprzeciwu wobec Związku Sowieckiego i komunistycznej ideologii. A więc również tę najczęściej spotykaną, która wynikała z przywiązania do demokratycznych wartości.

Członkowie Antify walczą zatem nie tyle z faszyzmem, co z porządkiem zachodniego świata, który – na modłę radykalnej lewicy – uważają ciągle za zbyt patriarchalny, homofobiczny, rasistowski i europocentryczny. Na anarchistyczną modłę nienawidzą państwa, które uważają za opresyjne oraz kapitalistycznej gospodarki, która jest źródłem nierówności. Nie chcą niczego reformować lecz niszczyć. Ich symbolem są dwie flagi: czerwona (komunistyczna) i czarna (anarchistyczna).

Zjednoczony front

Historycznych korzeni Antify należy szukać w dwudziestoleciu międzywojennym. Lewicowy historyk Mark Bray za protoplastę Antify uważa lewicową milicję Arditi del Popolo utworzoną w 1921 roku przez różnej maści włoskich radykałów do walki z Czarnymi Koszulami Benito Mussoliniego.

Być może jednak bardziej trafne byłoby skojarzenie Antify z komunistycznymi bojówkarzami, którzy na początku lat 30. toczyli na ulicach niemieckich miast zażarte bitwy z hitlerowcami. To właśnie z tych bojówek Komunistyczna Partia Niemiec (KPD) utworzyła w 1932 roku formację pod nazwą Antifaschistische Aktion – w skrócie Antifa.

Antifa zastąpiła wcześniejsze bojówki Roter Frontkämpferbund (Czerwony Związek Bojowników Frontowych – w skrócie Rotfront), które w 1929 roku zdelegalizował, jako ekstremistów, rząd socjaldemokratycznego kanclerza Hermanna Müllera. Nic więc dziwnego, że wrogami nowopowstałej Antify nie byli wyłącznie dziarscy chłopcy z SA, ale również socjaldemokraci, których nazywano z pogardą „społecznymi faszystami”. KPD uważała się wtedy za jedyną partię prawdziwie „antyfaszystowską”, a podległą jej Antifę określała mianem „czerwonego zjednoczonego frontu”.

Podobnie jak dziś głównym celem była walka z istniejącym porządkiem. Komunistów i nazistów łączyło wspólne dążenie do obalenia Republiki Weimarskiej więc zdarzało się, że obie formacje współpracowały ze sobą w atakach na socjaldemokratów. KPD uważało przy tym NSDAP za partię mniej wyrafinowaną i mniej niebezpieczną od SPD. Lider komunistów Ernst Thälmann w grudniu 1931 roku – wskazując wrogów swojej partii – oświadczył, że „pojedyncze nazistowskie drzewa nie mogą przyćmić lasu socjaldemokratów”.

Kongres zjednoczeniowy niemieckiej Akcji Antyfaszystowskiej w 1932 roku. W środku ówczesne logo Antify z czerwonymi sztandarami. Fot. Wikimedia/ Source, Fair use, https://en.wikipedia.org/w/index.php?curid=61471964

Wielu historyków uważa, że taktyka zwalczania demokratycznych rywali – zaaprobowana zresztą przez Stalina i Komintern – doprowadziła ostatecznie do przegranej komunistów i zwycięstwa Hitlera w 1933 roku. Dopiero po tej klęsce Stalin wezwał komunistów do tworzenia frontów ludowych z innymi odłamami lewicy.

Squattersi przeciw neonazistom

Antifa odrodziła się w Niemczech Zachodnich w środowiskach tzw. studenckiej opozycji pozaparlamentarnej (Außerparlamentarische Opposition) powołanej w trakcie rewolty młodzieżowej 1968 roku. Do tradycji przedwojennej Antify odwoływali się wówczas członkowie Ligi Komunistycznej.

Innymi odłamami, które wyłoniły się wtedy z ruchu radykalnego protestu, były otwarcie terrorystyczne grupy w rodzaju Frakcji Czerwonej Armii (RAF), Ruchu 2 Czerwca i Komórek Rewolucyjnych. Siłą rzeczy wszystkie te środowiska w jakimś stopniu się przenikały.

Antifa dojrzewała w latach 80. w środowisku tzw. autonomistów – specyficznej syntezy marksizmu, anarchizmu i współczesnych ruchów liberalnej lewicy. Jej członkami byli najczęściej squattersi, którzy wdawali się co jakiś czas w burdy uliczne z neonazistami.

Politolog Steffen Kailitz z drezdeńskiego Instytutu Badań nad Totalitaryzmem im. Hannah Arendt wskazuje, że w latach 90. stopniowo zacierała się różnica między niemieckimi autonomistami a grupkami terrorystycznymi i Antifa coraz częściej angażowała się w akty przemocy.

Nie przejdą!

Drugim matecznikiem Antify w Europie jest Wielka Brytania. Historię tamtejszych bojówek znaczą silne związki z subkulturami młodzieżowymi oraz kolejne zadymy z faszystami, nazywane dziś patetycznie „bitwami” i honorowane pamiątkowymi tabliczkami zawieszonymi w miejscu starć.

Początek antyfaszystowskiej epopei datuje się na 1936 rok, gdy mieszkańcy East Endu – w większości żydowscy i irlandzcy imigranci – zablokowali skutecznie marsz czarnych koszul prowadzony przez szefa Brytyjskiej Unii Faszystowskiej Oswalda Mosleya. W jego trakcie doszło do wybuchu zamieszek, które przeszły do historii jako „bitwa pod Cable Street” i stały się mitem założycielskim antyfaszystowskiej lewicy brytyjskiej.

Na tablicy przypominającej o starciach znalazł się napis „they shall not pass” („nie przejdą”), znany również jako okrzyk hiszpańskiej lewicy republikańskiej broniącej Madrytu przed wojskami generała Francisco Franco.

Na kolejną wielką „bitwę” przyszło czekać aż czterdzieści lat. W sierpniu 1977 roku lewicowi zadymiarze starli się w południowo-wschodnim Londynie z liczącą kilkaset osób grupą zwolenników Frontu Narodowego, którzy chcieli przemaszerować przez dzielnicę imigrantów. Skutkiem rozruchów nazwanych „bitwą pod Lewisham” było 111 osób rannych i 214 aresztowanych.

Jeszcze przed „bitwą pod Lewisham” 23 kwietnia 1977 roku doszło do „bitwy pod Wood Green”. Trzy tysiące „antyfaszystów” zaatakowało 1200-osobową manifestację Frontu Narodowego. Fot. PA Images via Getty Images

Ówcześni brytyjscy radykałowie skupiali się najczęściej wokół subkultur młodzieżowych, przede wszystkim punków oraz lewicowych skinheadów (znanych jako Red Power, w odróżnieniu od neonazistów spod znaku White Power). Obie aktywności: polityczna i kulturowa przenikały się wzajemnie, co było dobrze widoczne w muzyce.

Bitwa pod Waterloo

Ważnym elementem promocji postaw „antyfaszystowskich” stały się koncerty, w tym Rock Against Racism. W ich trakcie często dochodziło do zadym. Jeden z ich uczestników, wówczas młody „antyfaszysta” z Danii odkrył w rękoczynach sens swojego życia. Jak twierdził „walka z kapitalizmem” była tak wielkim zadaniem, że aż nieosiągalnym dla zwykłego człowieka. „Ale możliwość wypchnięcia tuzina neonazistowskich skinheadów ze sceny była osiągalna, namacalna, natychmiastowa i niezwykle ważna w życiu codziennym”. Po solidnej wymianie ciosów kastetem czuł, że w ten sposób choć trochę posunął świat ku lepszej przyszłości.

W 1992 roku odbyła się kolejna bitwa pod Waterloo. Tym razem jednak nie chodziło o miasteczko w Belgii lecz o stację kolejową w Londynie. Rolę wojsk napoleońskich odegrali miejscowi skinheadzi, a gromiącej ich koalicji, bojówkarze z Anti Fascist Action (AFA).

AFA, albo inaczej Antifa, powstała w 1985 roku, jako odpowiedź radykalnej lewicy na zbyt małą wojowniczość istniejącej wcześniej Ligi Antynazistowskiej (ANL). Jednym z pierwszych szefów AFA był Jeremy Corbyn, jeszcze do niedawna przewodniczący brytyjskiej Partii Pracy.

W ciągu kolejnych lat AFA pogrążona była w wewnętrznych sporach, w których frakcja trockistów zwalczała anarchistów, a ci ostatni brali się za łby z niezależnymi socjalistami. Ostatecznie po objęciu władzy przez laburzystów w latach 90. nastroje nieco się uspokoiły i działacze AFA zaczęli przenikać do polityki partyjnej, starając się zrealizować swoje postulaty na drodze parlamentarnej. Skrzydło radykalne ocalało i przekształciło się w bojówki znane dziś jako Antifa UK.

Lista polskich faszystów

Wkładem brytyjskiej Antify do ogólnoświatowej walki z „faszyzmem” było z pewnością rozpowszechnienie metody blokowania marszów i manifestacji, które odbywają się pod niewłaściwymi hasłami. W Polsce do takich sytuacji dochodziło już wielokrotnie, najczęściej podczas Marszów Niepodległości, gdy „antyfaszyści” prowokowali starcia z uczestnikami legalnego – jakby nie patrzeć – pochodu.

Chodzi oczywiście o to, aby sterroryzować władze publiczne i zmusić je do odrzucania wniosków o organizację manifestacji, które mogą skończyć się awanturami z Antifą. W ten sposób to radykałowie zakreślają dopuszczalny zakres wolności i autorytatywnie, bez oglądania się na państwo, rozstrzygają, które manifestacje są – ich zdaniem – legalne, a które takimi nie są.


Brytyjska Antifa protestowała w styczniu 2020 w Londynie także przeciw faszyzmowi w Indiach. Chodzi o ustawę, która ułatwia uzyskiwanie obywatelstwa Indii wyznawcom hinduizmu, buddystom, sikhom i chrześcijanom, ale nie obejmuje muzułmanów. Fot. Steve Taylor / SOPA Images / LightRocket via Getty Images

Inną metodą walki jest tzw. doxxing czyli publikowanie w internecie danych osobowych i piętnowanie w ten sposób prawdziwych lub – najczęściej – urojonych faszystów. Tu również można wskazać przykład z Polski, gdzie w 2012 roku Antifa opublikowała „listę polskich faszystów”, na której znalazły się wykradzione dane m.in. klientów sklepów z odzieżą patriotyczną. Czasem zdarza się również, że do internetu trafiają prywatne materiały, które w założeniu mają skompromitować „wroga”.

Z punktu widzenia radykałów ideałem byłoby stworzenie w każdym kraju gęstej sieci bojówek. Jak mówią, wystarczy kilkadziesiąt osób w każdym mieście, aby zablokować „nieprawomyślny” wykład na uniwersytecie lub rozbić i zastraszyć lokalne środowisko „faszystów”. Dzięki temu zyskuje się kontrolę nad tym, co się dzieje w życiu publicznym.

Gaszą pożar

Wspomniany już Mark Bray w wydanym kilka lat temu w Ameryce „Podręczniku Antyfaszysty” („Antifa. The Anti-Fascist Handbook”) zapytał jednego z działaczy Antify o taktykę zwalczania prawicy. Ten odpowiedział mu w następujący sposób: „Walczysz z nimi przy pomocy pisma i telefonicznych rozmów po to, aby nie trzeba było używać pięści. Walczysz z nimi pięściami po to, aby nie trzeba było używać pistoletu. Walczysz z nimi pistoletem, aby nie trzeba było używać czołgów.” Zatem jeśli nie zadziała pierwsza metoda, przechodzisz do następnej. Tak długo aż wreszcie unicestwisz wroga.

Czasami Antifa lubi się przedstawiać jako strażacy, którzy gaszą pożar. Chodzi o to, że bojówkarze przybywają na końcu, gdy inne metody walki z wrogiem nie dały rezultatu i trzeba sięgnąć po fizyczną przemoc.

W tym kontekście pojawia się niekiedy problem seksizmu. W walkach na pięści i noże, biorą udział głównie mężczyźni, co wystawia ich na zarzut maczyzmu. A tego Antifa – jako postępowa organizacja – tolerować nie może. Pewnym wyjściem z sytuacji jest powstanie Fantify – czyli feministycznej odnogi Antify – w której dominują kobiety. Bojowniczki aktywnie wspomagają kobiece marsze, zwłaszcza z okazji 8 marca. Na razie jednak brak informacji o dokonaniach bojowych Fantify, niewykluczone jednak, że już wkrótce to się zmieni.

List gończy za politykiem

Opowiadając o europejskiej Antifie nie sposób pominąć jednej z jej najprężniej działających odnóg, która działa w Szwecji. Prężne działanie oznacza w przypadku Antify – brutalne rozdawanie razów bez żadnych skrupułów. Szwedzka Antifascistisk Aktion (AFA) została założona w 1993 roku i należy – jak na Skandynawię przystało – do najbardziej postępowych. Jej członkowie wywodzą się, podobnie jak w Niemczech, ze środowiska autonomistów i zajmują się nie tylko walką z faszyzmem, ale są również zbrojnym ramieniem obrońców praw zwierząt i wszelkiej maści ekologistów.


Do szwedzkiego ruchu antyfaszystowskiego należy organizacja Klauni przeciw Nazizmowi. Fot. Julia Reinhart/NurPhoto via Getty Images

Niewykluczone, choć jest to tylko hipoteza, że pełnią także rolę ochrony osobistej Grety Thunberg. Chwalą się posiadaniem własnej „siatki wywiadowczej” oraz prowadzeniem kartotek wrogów.

Działający z takim rozmachem szwedzcy antyfaszyści – pomimo stosunkowo krótkiej tradycji – mają już wiele dokonań. Wśród nich są liczne podpalenia przy pomocy bomb ogniowych z czasowym zapalnikiem (w ten sposób poszła z dymem m.in. przędzalnia w Tråvad) oraz fizyczne ataki na domy mieszkalne wrogich polityków oraz urzędników.

W 2007 roku bojówkarze napadli na sędziego imigracyjnego w Göteborgu, który najwyraźniej niezbyt entuzjastycznie przyjmował kolejnych uchodźców. Aby zachęcić go do zmiany postawy, antyfaszyści roztrzaskali siekierą drzwi wejściowe do jego domu, zabazgrali budynek czerwoną farbą, a na koniec opublikowali w internecie prywatne informacje na jego temat.

Urzędy imigracyjne są zresztą stałym celem bojówek AFA, ich urzędnicy są regularnie zastraszani i zmuszani do bardzo liberalnego podejścia do wniosków azylowych. Bojówkarze blokują również spotkania lokalnych władz samorządowych, jeśli w ich składzie znajdują się politycy Szwedzkich Demokratów – znienawidzonej przez lewicę partii prawicowych populistów. W 2008 roku rozesłano w internecie „list gończy” za jednym z polityków, obiecując osobie, która go namierzy, 500 koron nagrody i darmowy kastet, aby wybiła mu zęby.

Przeciw wyzyskowi zwierząt

Polska jest na tym tle bardzo zapóźniona. O bojówkarzach Antify zrobiło się u nas głośno dopiero podczas obchodów Święta Niepodległości w 2011 roku, gdy banda zamaskowanych napastników (jak się okazało sprowadzonych przez „Krytykę Polityczną” bojówkarzy z Niemiec) zaatakowała grupę rekonstruktorów w historycznych mundurach podczas parady na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, a potem wdała się w bójkę z policją.

O tym, żeby nie ograniczać się tylko do banalnych potyczek, mówi Kamil Siemaszko, zawodnik i trener tajskiego boksu z Poznania, który organizuje bezpłatne treningi walki dla „antyfaszystów.” – Najważniejsze jest nie tylko skupianie się na marginalnych grupach faszystowskich, ale na tendencjach autorytarnych w mainstreamie – opowiada Siemaszko, mistrz bokserski, jednocześnie deklarujący się jako weganin i anarchista. Pytany o dietę wegańską wyjaśnia: – Nie zgadzam się na wyzysk ludzi, to dlaczego miałbym zgadzać się na wyzysk zwierząt?

Siemaszko, w ramach walki z wyzyskiem ludzi i zwierząt, szkoli „antyfaszystów” w boksie, aby wzmocnić przy pomocy nóg i pięści ich argumentację w dyskusji z nieprzekonanymi.


Poznań z dość silnym środowiskiem squattersów może dziś uchodzić za stolicę polskich grup „antyfaszystowskich”. Szczególnie widoczne było to w październiku 2016 roku, gdy w trakcie tzw. czarnego marszu grupa bojówkarzy – przy całkowitej bierności władz miasta – zaatakowała miejscową siedzibę PiS, obrzucając ją kamieniami i racami. Podczas bójki z policją, rannych zostało pięciu funkcjonariuszy, w tym jeden ciężko.

Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak nie tylko nie zaprotestował przeciwko zajściom, ale zażądał od policji wyjaśnień, czemu użyła ona środków przymusu wobec napastników. A w kwietniu 2017 roku ostentacyjnie wsparł swoją obecnością zorganizowaną przez Antifę manifestację pod hasłem „Nacjonalizm nie przejdzie”.

Bojowe jednostki queer i LGBT

Antifa – z jej brutalnością, zamiłowaniem do ulicznych rozrób i ideologiczną obsesją – jest jakby żywcem przeniesiona z lat 30. Bojówkarze lubią nazywać się obrońcami wolności i demokracji, ale w każdym, kto ma inne zdanie niż oni, widzą potencjalnego kandydata na nowego Hitlera, którego należy jak najszybciej wyeliminować z życia publicznego.

Wytrychem jest tu „antyfaszyzm”, który jak zauważa niemiecka politolożka Antonia Grunenberg jest terminem ryzykownym, bo choć wszyscy demokraci są przeciwko faszyzmowi, to nie każdy, kto jest przeciw faszyzmowi, jest demokratą. W tym sensie termin ten zaciera różnicę między demokratami a niedemokratami.

Anachroniczny charakter lewicowych radykałów przejawia się również w estymie, jaką cieszy się u nich wojna domowa w Hiszpanii. Przerażająca brutalność tego konfliktu zdaje się wielu fascynować i odpowiadać ich manichejskiej wizji świata, w której nie ma miejsca na żadne skrupuły.

Mit Brygad Międzynarodowych działa na wyobraźnię do tego stopnia, że postanowiono przywrócić je do życia… na Bliskim Wschodzie. W wojnie syryjskiej po stronie komunistów kurdyjskich wzięły udział co najmniej dwie takie „brygady”. Pierwszą z nich, nazwaną Bob Crow Brigade na cześć Boba Crowa, angielskiego przywódcy związkowego, utworzyli ochotnicy z Wielkiej Brytanii i Irlandii. Drugą – pod imieniem Henri Krasuckiego, związkowca z komunistycznej centrali CGT – powołali bojówkarze z Francji. Znakiem czasu są działające osobno oddziały anarchistów, w których szeregach znalazły się jednostki LGBT oraz queer.

W bazie blisko Waszyngtonu czekają żołnierze z bagnetami na karabinach

Im szybciej zgromadzisz oddziały i zdominujesz pole walki, tym szybciej zagrożenie zniknie – mówił o strategii wobec zamieszek sekretarz stanu Mark Esper.

zobacz więcej

Ci, którzy powrócili już lub zdołają powrócić do Europy, będą stanowić poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa. Oswojeni z brutalnością wojny, przeszkoleni w walce, mogą w przyszłości nakręcać spiralę przemocy. Jak pisze w cytowanym już „Podręczniku Antyfaszysty” Mark Bray „antyfaszyści zobowiązali się, że będą walczyć do upadłego, aby pozbawić zorganizowanych nazistów do mówienia czegokolwiek”. Biorąc pod uwagę, że „zorganizowanym nazistą” może być dla bojówkarzy każdy, kto ma inne zdanie niż oni, oznacza to faktyczne dążenie do całkowitego i prawnie usankcjonowanego zakazu wolności słowa.

Chociaż niektórzy radykalni lewicowcy w rodzaju Noama Chomsky’ego krzywią się na przemoc stosowaną przez „antyfaszystów”, nazywając ją przeciwskuteczną lub „prezentem dla prawicy”, to jednak trudno usłyszeć głosy twardo odcinające się od środowiska bojówkarzy. Może i oni są zbyt brutalni, ale przecież są nasi i walczą z prawicą…

– Konrad Kołodziejski

Autor jest doktorem nauk społecznych i publicystą

Źródło TVP-TYGODNIK

 

Podziel się komentarzem

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.